Witajcie kochani❤️ Dawno nie wrzucałam na bloga aktualizacji swoich włosów, głównie dlatego, że w mojej ocenie, nie było się czym chwalić 😅 Nie żeby moje kudełki były przykre dla oczu, ale na przestrzeni miesięcy prawie wcale się nie zmieniły, więc nie widziałam sensu w ich pokazywaniu. Przez długi czas starałam się je zapuszczać, ale efekty były marne, włosy rosły mi tak powoli, że właściwie bez efektu. Poza tym w lecie nie chciało mi się wydobywać z nich skrętu, co powodowało, że zazwyczaj miałam spuszone włosy (a wiadomo, puch to ZŁO). Przyszła jesień, a wraz z nią nowe siły na pielęgnowanie pukli. Zaczęłam na nowo traktować je jako falowano/kręcone i jeszcze wczoraj wyglądały tak:
Jak widać trochę urosły, ale jak na jakieś pół roku i tak niewiele. Nawet się nieźle falują, ale od skóry głowy widać sterczące babyhair, gdyż tam nie dochodzę nigdy z żelem i odżywką b/s, stąd też lekki puch. Generalnie nie jest źle, ale irytował mnie brak objętości i ta smętna kita na samym dole.
Postanowiłam to zmienić 💪
Po kilku godzinach studiowania filmików o tym, jak samemu obciąć włosy, zdecydowałam się na metodę pigtail. Zależało mi na tym, aby je wycieniować i nieco skrócić. Chciałam by nabrały objętości i lekkości, żeby lepiej zdefiniować skręt.
W skrócie, technika pigtail polega na zrobieniu dwóch kucyków po bokach głowy oraz dodatkowego wydzielenia pasma grzywki (od ucha do czoła). Kucyki się rozczesuje grzebieniem do kąta prostego z głową (w bok) i ścina. Przód robi się inaczej, ale ciężko opisać, najlepiej pooglądać filmiki😊
Włosy najpierw umyłam delikatnym szamponem i nałożyłam na nie sporo odżywki, by były bardziej śliskie.
Na ostatnim zdjęciu widać ile ścięłam, jakiś 10 cm, czyli prawie rok zapuszczania 😅
Włosy zostały widocznie pocieniowane, ale nie jakoś drastycznie, chyba najbardziej z przodu widać warstwy. Nadal na samym dole widoczny jest ten irytujący ogon, którego potem się pozbędę 😅
Generalnie nie wygląda to jakoś zachwycająco, ale wierzę, że po odpowiednim wystylizowaniu skrętu włosy ładnie się ułożą 🙏
Teraz część druga, hennowanie ❤️
Postanowiłam nieco zmienić kolor, oczywiście wybrałam do tego celu moją ulubioną hennę Sattva. Tym razem jednak postawiłam na kolor glęboki brąz, mając nadzieję przynajmniej na lekkie przyciemnienie włosków. Poniżej lista rzeczy, których użyłam.
Najpierw umyłam włosy szamponem chelatujacym, następnie przygotowałam wywar z siemienia lnianego na wodzie demineralizowanej, do tego dodałam hennę (pół paczki). Pilnowałam, aby mieszkanka miała 50 st. i miała konsystencję gęstej śmietany. Papkę nakładałam głową w dół, zaczynając od nasady aż do końcówek. Dzięki dodaniu siemieniowego glutka, papka była gładka i śliska, co pomagało w aplikacji.
następnie zawiniłam włosy w folię spożywczą i nałożyłam czepek. Hennę trzymałam na włosach 2,5 godziny, potem spłukałam. Należy bardzo dobrze spłukać mieszankę, a nie jest to łatwe. Ja się spieszyłam i nie zrobiłam tego porządnie, przez co swędziała mnie głowa 😔
Kiedy włosy wyschły, obcięłam ten szpetny ogon. Kolor wyszedł bardzo ładny, równomierny i ciemniejszy niż przypuszczałam, bardzo podobny do ciemnego brązu Khadi, który był zawsze moim ulubionym.
Po hennowaniu dobrze jest przetrzymać włosy bez mycia minimum 48 godz, aby kolor w tym czasie się pogłębiał. Ze względu na to swędzenie musiałam niestety skrócić ten czas do 30 godzin.
Zdjęcie włosków po 12 godzinach od nałożenia henny możecie zobaczyć poniżej. Kolor Określiłabym na ciemny brąz o chłodnym odcieniu. Włosy są wyczuwalnie grubsze i bardziej błyszczące, uniesione u nasady, przyjemne w dotyku, aczkolwiek nieco tępe. Włosy wyschły naturalnie.
Nadszedł wreszcie czas na pełnowartościowy wlosing. Najpierw nałożyłam na włosy odżywkę proteinową na 15 min. Następnie umyłam włosy łagodnym szamponem. Na ociekające wodą włosy nałożyłam odrobinę odżywki emolientowej b/s, oraz żelu. Rozczesałam włosy grzebieniem, a następnie pougniatałam pukle, pozostawiając je do naturalnego wyschnięcia. Na końcu odgniotlam sucharki i oto efekt końcowy:
Porównanie przed i po:
Co mogę powiedzieć o takiej auto-usłudze na włosach? Na pewno to, że zaoszczędziłam pieniądze, ale niestety nie czas. Aby wykonać te wszystkie kroki, musiałam zaplanować sobie właściwie trzy dni, od piątku do niedzieli, aby wszystko się dobrze zgrało. Musiałam mieć też pewność, że od przygotowania henny, będę mieć jakieś 3 godziny nie wychodzenia z domu. Na efekt końcowy trzeba było czekać aż dwa dni, gdyż po nałożeniu henny nie powinno się włosów niczym stylizować. Czy było warto? Włosy dzięki cięciu są bardziej uniesione u nasady i optycznie wydają się bardziej gęste. Kolor może wydawać się nudniejszy od mojego naturalnego, ja jednak się w nim najlepiej czuje, bardziej wyraziście;) Tak na marginesie, wybaczcie, że się tak maskuję, ale jakoś nie umiem się przekonać do pokazywania swojej twarzy w internecie, mam nadzieję że zrozumiecie ❤️
Bardzo dziękuję wszystkim, którzy dotrwali do końca tego długaśnego posta😘
Jak to jest u was? Chodzicie do fryzjera, czy tak jak ja unikacie i same/sami zajmujecie się swoimi włosami? Co ostatnio zafundowaliście/zafundowałyście swojej czuprynie?
Pozdrawiam serdecznie ❤️